30 maja 2013

Panie władzo, ja już legalnie...

29 maja o godzinie 16stej, ciężkim trudem i zyskanymi umiejętnościami zdałem to cholerne prawo jazdy. Pisząc trywialnie - nabyłem praw do kierowania motocyklem.

Bardzo się z tego ciesze bo raz: że już denerwowało mnie ładowanie kasy urzędowi w kieszeń, dwa: czas no i trzy: nerwy. 
Zawsze "bezpieczniej" no i taniej w przypadku pochwycenia przez wymiar sprawiedliwości.

Muszę przyznać, że stresowałem się na jakieś 30 min przed punktem kulminacyjnym rozpoczęcia rzezi. Gdy wszedłem na plac analizowałem, a raczej przeciskałem sobie jeszcze raz przez głowę technikę, aby tego nie spieprzyć kolejny raz.

Dostałem kask, bardzo cicho było słychać egzaminatora więc większość musiałem go dopytywać.
Motocykl... jak się okazało był nie rozgrzany, zamiast 9km/h leciał na początku 13km/h i szarpał.

Dla mnie to było zadziwiające chociażby na ósemce i wolnym slalomie. Tam nigdy nie używałem sprzęgła, więc w tym wypadku musiałem zoperować działania hamulcem i sprzęgłem.

Przeszło bez echa, natomiast szybki slalom czyli moja pieta Achillesowa zaczynała wiercić mi coraz większą dziurę w brzuchu.
Egzaminator krzyknął że mogę jechać i po tych słowach poczułem się jakbym dostał kopa w brzuch od Leonidasa z okrzykiem "This is Sparta!"

Ogarnij się! jedynka, gaz, dwójka, gaz, skup się na przeszkodach. Przejechałem.

Obróciłem się, lampka zielona... 50% do przodu, drugi raz, egzaminator machną ręką.
Wystartowałem, przejechałem i co? pomocnik w zielonym kitlu nie włączył pomiaru prędkości... Odpuścili mi. Najgorsze za mną.

Ruszanie na wzniesieniu, awaryjne hamowanie i wypad na miasto! :)

Tam nie przejmowałem się już niczym. W sumie nawet nie ma co opisywać... wróciłem jednak na plac i powiedział mi egzaminator wprost:
"Bardzo mi przykro ale muszę Pana narazić na dodatkowe koszty"

Ja zdezorientowany pytam:
"Jakie to koszty? Znów?"

Odparł:
"Tak, koszty wydania prawa jazdy"

Moja morda poszerzyła się w dziwnym uśmiechu który nie zszedł już do momentu wyjścia na zewnątrz do żonki.

Przed egzamem powtarzała mi, że już chyba starczy wydatków w tym miesiącu, że zdam na pewno, że nie może doczekać się "legalnego wyjazdu".
Wierzyła we mnie.... i mimo, iż ją wkręciłem, że nie zdałem. Do końca słuchała mnie w zrozumieniu i współczuciu :) po raz kolejny.
Za to ją kocham.

Pojechaliśmy do ZST z dobrą nowiną.

Yeah!









27 maja 2013

Transformacja - ukryta moc


Moto wyczyszczone, wypachnione wychuchane. Na pewno po pierwszej mocniejszej trasie znów wszystko się uświni, ale co tam. Wprowadziliśmy malutkie zmiany.

Kilka detali dostarczyła nam w końcu poczta polska - oczekiwanie na paczkę wydawało się latami świetlnymi. 

Te drobne grosze wydane na szczegóły, które cieszą oko właścicieli nie zrobiły pustki w portfelu.

Naklejki z grupą krwi na dowód, ulubiona zwykła naklejka Walę w pysk bez ostrzeżenia :)  Banał, ale musieliśmy to zakupić.





No i oczywista oczywistość. Odblaskowy, pogodoodporny 

TRANSFORMERS - to ukryta moc (co do mocy to oprócz naklejki, wystarczyło zsynchronizować gaźnik) :->





26 maja 2013

Wyrównanie akcji serca przez benzyne dożylnie.

Przy ostatnich startach czułem lekki brak mocy. Manetka w dół... i obroty w dół?

Niestandardowo, ale byłem pewien, że spowodowało to nasze rozbieranie gaźnika. Przygotowałem się więc na synchronizację.

Andrzej przywiózł wakuometry. Umówiliśmy się na sobotę, ale zmuszeni zostaliśmy do przesunięcia terminu na niedziele. Tylko ze względu na temperaturę i warunki pogodowe.

O 10:30 byliśmy już w garażu. On sprawdzał swoje zabawki, ja rozkręcałem GIXa.

Gdy wszystko już zostało rozebrane na atomy. Odpaliłem go na troszkę, aby dostał odpowiedniej temperatury.

Nadszedł moment gdy trzeba było zamontować mu kroplówkę, gdyż bak leżał obok. Czynność synchronizacji jest na tyle długa, że woleliśmy przygotować 0,7L :) ale nie dla nas.

Zaaplikowałem wenflonem żółciutki płyn z zawieszonej butelki wężykiem wprost do serca. 







Później specjalnym kątowym śrubokrętem od dołu wykręcone zostały śruby o odpowiednie kilka obrotów. Wszystko według książki serwisowej i specyfikacji technicznej. Ściągnęliśmy zaślepki od powietrza i podłączyliśmy wakuometr.

Żeby się zbyt nie męczyć ruszyliśmy śruby za wczasu, później racząc je WD40.

Odpalony motocykl skakał na obrotach. Około 900-1500. Sporawo. 

Gdy powietrze zawitało w waku, słupki wykazały duże rozbieżności, między garami. Dobry moment na ustawianie  :)

Endriu wyrównał do 1200 obrotów i kręcąc śrubokrętem dosłownie o muśnięcie ustawiał wzbogacenie lub zubożenie mieszanki.

Trwało to około 1,5. Praktycznie robił to tylko Andrzej, a ja się przyglądałem.
Zresztą nie chciałem nic spieprzyć na wstępie :)






Po zakończeniu ustawienia : 



wszystko chodziło równiutko. Ogólnie był bardzo rozregulowany więc, nie spodziewałem się mega poprawy ani też możliwości ustawienia go na igłę.
Mile jednak się zaskoczyłem.

Mogę szczerze przyznać kilka momentalnie odczuwalnych popraw:
- Chodzi równo - bo musi :)
- Spaliny nie śmierdzą jak poprzednio niespaloną benzyną
- Nie kopci
- Przyspiesza dużo szybciej
- Reaguje na każde najmniejsze ruszenie manetki przy wolnych obrotach


Po złożeniu, odstawiony pod ścianę ,czeka na długi weekend od tego czwartku :) czuje, że pogoda dopiszę, humory również.


Oby pomysły nie były gorsze.




20 maja 2013

Odblaski na kołach

Mała modyfikacja która skrzętnie zajęła 2h czyli po 30 min na stronę koła.
Zagoniłem Monikę ze względu na zdolności manualne do oklejania rantów czerwoną odblaskową taśmą firmy Keiti o szerokości 7mm.

Na początku wyczyściłem felgi benzyną i wytarłem do sucha. Podczas klejenia wyglądało tragicznie. Nie równo odklejało się, zadzierało i marszczyło. Monika doszła do wniosku że ten "dozownik na taśmę" jest kompletnie beznadziejny i zrobi to bez jego pomocy.



Więc trzymałem podajnik, a ona centymetr po centymetrze kleiła taśmę. Po 2h udręki efekt powalający.

Zdjęcia poniżej są słabej jakości ale prezentuje się świetnie!

BEFORE : 


AFTER : 





PS odnosząc się do ostatniego posta, okazało się, że właśnie człowiek u którego byliśmy z Tomaszem sprzedał moto chyba nawet bez naprawy :/ a szkoda.

19 maja 2013

60km/h -> 260 km/h w sekundę

Z samego rana pojechałem z kolegą Tomaszem do Koszalina sprawdzić SV650 która chciał zakupić. To dokładnie ten sam człowiek którego zwerbowaliśmy :)

Mniejsza o większość, ale na miejscu byliśmy o 9.

Moto ładne, bez pługa, oryginalny wydech, lekko przetarty od upadku parkingowym, ale prawie nie widoczne. Kilka elementów kosmetycznych do wymiany. Kolor niebieski metalik.

Problem polegał na tym, że w maszynie przed naszym przyjazdem kilka dni, przetarł się jakiś przewód. Niby odpalał, ale przy poruszaniu kierownicą gasł lub zaczynał wariować. Sprawdziłem go na krótkim odcinku, wszystko OK. Przyspiesza, traci szybkość, biegi wchodzą bez problemu.

Przejechałem się również po drodze jakieś 500m i przy powrocie na garaż elektryka znów zaczęła wariować, odcinał mu prąd i dawał znów.

Co najfajniejsze, że z 60km/h nagle w kilka sekund wskazówka znalazła się na pozycji ... 260km/h :) ale tylko wirtualnie. Wskazówki, wskaźniki i żarówki wariowały.

Wstępnie zrezygnowaliśmy z zakupu, w środę mamy złapać kontakt ponieważ SVka jedzie do mechanika. Po szacowanym czasie na naprawę zjawimy sie po niego znów... oczywiście cena do uzgodnienia.



18 maja 2013

Baltičko more - Kołobrzeg

Sobotni trip (18/05) z żoneczką stał od samego rana pod dużym znakiem zapytania.
Ze względu na zmienną i dość chłodną poranną pogodę chcieliśmy niemalże odpuścić w ogóle wyjazd gdziekolwiek.  W planach pozostało tylko umycie maszyny i drobne sprzątanie w garażu.

Kierowałem się do jaskini, więc przy okazji wyszedłem ze śmieciami... i chyba za długo siedziałem w domu bo nie zauważyłem kiedy się przejaśniło i ociepliło. No chyba, że stało się to tak błyskawicznie.

Szybka zawrotka na górę z oznajmieniem, że pogoda sprzyja wyjazdowi.

11:30 telefon do Lewego czy jedzie z nami nad morze. Jego druga połówka została w pracy więc nie pojechał... bo jednak we 4 raźniej.

Mina Moni zrzedła, miała nadzieje na wspólnego tripa, a teraz myślała że nie pojedziemy wogóle... co nie pojedziemy? My?!

Kombi na grzbiet, do jaskini po konia i nakarmić go benzyną.

12:30  Było ładnie, ~29 stopni, pełne słońce, niewielki wiatr.

Wyruszyliśmy do prawie Kołobrzegu, prawie bo kilka km przed miejscowością, zatrzymaliśmy się na obiedzie nie daleko wioski Siemyśl u Moni siostry - Anny i tam już zostaliśmy. Trasa fajna, nie wymagająca. Ocenić można z pewnością na 7/10. 

Po drodze zauważone tylko 2 

Mankamentem jest natężenie ruchu. Mianowicie w sobotę o tej godzinę w ładną pogoda sznury samochodów z dwóch stron. Nie ma potrzeby ryzykować wariackim wyprzedzaniem, mieścić się na milimetry by być 15min wcześniej. Jest ładnie, przyjemnie - delekta.

Ładny asfalt, kilka fajnych zakrętów no i oczywiście fotoradary, bo jakże by inaczej.

Kilka ciekawych manewrów. Raz mocno się zdziwiłem, gdy wyprzedzałem cały sznur samochodów i w połowie jeden również zaczął manewr, tyle że dynamicznie na mojej wysokości. Mało nie zepchnął nas do rowu... ale obyło się bez szwanku.

Na miejscu co się działo to się działo :) powrót był piękny.. piękny inaczej.

Około 16stej dostałem telefon od Lewego:
"nie wyjeżdżaj, mamy oberwanie chmury"
Z tego co zdążyłem zauważyć wszystkie ciemne chmury chyba szły bokiem, więc sądziłem, że bredzi. Pojechaliśmy na plaże autem bo było ładnie. Właśnie tam nad nami niebo zrobiło się czarno białe, a wiatr przynosił front zimnego i ciepłego powietrza. Można było to odczuć na skórze dość intensywnie. Fascynujące.

Zaczęło robić się ciemniej. Ochłodziło się znacznie. Drugi telefon od Lewego:
"Już lepiej, możesz jechać"
Pomyślałem, że chyba jednak poczekam bo to co teraz idzie to właśnie ze Stargardu.

Po 30 min jak chlusnęło woda to nie wiedziałem gdzie mamy uciekać. Przeczekaliśmy pod daszkiem i ucieczka autem do wioski. W drodze złapał nas jeszcze 2 razy mocny deszcz.
Na miejscu zrobiliśmy kawę, przebraliśmy się bo przestało to być zabawne - jakoś trzeba wrócić do ZST.

Wpakowaliśmy się w kombi i w drogę.

Po drodze 4 razy łapała nas mżawka. Bardzo nie przyjemne uczucie, lęk przed tym, że jest ślisko, trochę paraliżował. Z palca robiłem wycieraczkę :) na szczęście nie musiałem otwierać szybki bo nic nie parowało.
2 razy stawaliśmy rozprostować kości bo chłód paraliżował stawy. Moto po mokrej nawierzchni i przy podmuchu od tirów niosącym ze sobą strugi wody chodziło jak chciało. Mało przyjemnie i jeszcze mniej fajnie wracało się te lodowate 100km.

Przyznam szczerze, że nie wskazane jest startować w taką pogodę.W kombi wieje przez łączenia tekstylne. Musilelibyśmy zainwestować w bieliznę termoaktywną. No i brak płaszcza przeciwdeszczowego na moto to poważny błąd na trasie.

Po powrocie do domu, ciepła zupka i kąpiel. Chwila relaksu nad zmęczonymi dłońmi i umysłem. Moment na przewinięcie wspomnień. 

Ze względu na ciekawość znalazłem prosty ale praktyczny przepis na jazdę w takich warunkach pogodowych.


Bogatsi o kolejne doświadczenie, szczegóły które uczą - zostały dodane do pamiętnika.



15 maja 2013

Cztery jeziora

Około 11stej rozmawiałem z Lewym. Pogoda na tyle ustatkowana i ciepła, że trzeba skoczyć na kółka. Umówiliśmy się wstępnie na 16:45, wyjazd z pod mojego garażu. Wpadłem do domu o 15:30, wchłonąłem obiad z żonką. Ubraliśmy się i udaliśmy do miejsca spoczynku Suzukozorda.

Mała roszada, auto < - > motocykl. Trzeba przesmarować łańcuchy i spakować plecak. Czekamy na Lewego. Przyjechał dziwnie punktualnie :)


Wstępnym założeniem była trasa tylko na Ińsko obejmująca 43km przez wioski z asfaltem rodzaju różnego + przejazd kolejowy. Po wyjeździe ze Stargardu strasznie wiało, przy 140tu rzucało po całym pasie. Z prawej na lewą uderzają podmuchy. Prezentem jeszcze są koleiny i dziurska, ale po paru km sytuacja statkuję się do samego Chociwla - przynajmniej z nawierzchnią.

Tu też Lewy doszedł do wniosku, że czas na faje... średni pomysł szczególnie jak w środku małego miasta wjeżdża na chodnik na miejscu pasów i sunie nim jeszcze z 150m. Niestety impuls z mojej strony zrobił swoje. Pojechałem za nim, siedliśmy na ławce by zapalić. Zaraz przy samym jeziorze. Ale po zarejestrowaniu trzech patroli i zorientowaniu się że nadal nie mam prawka postanowiliśmy przepchnąć maszyny z 200m dalej na parking :)

Pogaduchy, papierosek i w trasę. Prowadziłem do Ińska, droga była przyjemna. Świetne miejsce na przejażdżkę, chociaż zdarzały się lekkie wyboje. Po obu stronach gęsty las i prześwity jeziora - ładnie. 
Znamy już nasze możliwości i zachowania. Kolejna będzie bardziej żwawa.

Po drodze mijaliśmy motocyklistów, robotników, przechodniów... nieopisane uczucie gdy nieznajomym braciom dwóch kółek wysyłasz pozdrowienie oraz przykuwasz wzrok wszystkich użytkowników na drodze.

Ińsko, na miejscu poszliśmy na molo, zapalić i pogadać. Wspomnieliśmy z uśmiechami kilka sytuacji z przeszłości. Pośmialiśmy się z teraźniejszości i zastanowiliśmy się co będzie dalej. Dumę czas zgasić i ruszać w trasę.  
Czas wracać... a może jednak nie? Szybka konsternacja... kierunek Marianowo.

Tam również prowadziłem, bo trasę nad samo jezioro znam w sumie od najmłodszych lat. Przejeżdżaliśmy przez Trąbki, gdzie postój złapał nas przed przejazdem kolejowym. Z Lewym wyrównaliśmy szyk i chcieliśmy podnieść szybę by zamienić z pewnością jakiś mało inteligentny tekst :) Zaatakowały nas miliony małych much, właziły wszędzie! Każdy trzasnął szybą i modlił się aby otworzyli już szlaban.

Po tym jak pociąg zadudnił, zaskrzypiały szlabany, odjechaliśmy czym prędzej.

W Marianowie kierowaliśmy się na pomost. Przed samym wjazdem w lewo, po drodze szły jakieś dwie paskudy, ale piękny Lewy nie mógł się powstrzymać.

Jak to sprecyzował "nie wiedziałem czy trąbić, czy tylko pomruczeć" :)

Zapatrzał się na nie, akurat w momencie gdy od kilku metrów miałem wbity kierunek i już prawie skręcałem. Podczas manewru korciło mnie, by zerkać w lusterko częściej niż zwykle. :) przeczucie? czy znajmość na wylot?

Kolejna faja na pomoście i pogaduchy. Zbierał się chłodniejszy wiatr, więc następne miejsce wybrane to Miedwie... oczywiście przez ul Broniewskiego oraz trasę S10, gdzie rozwijaliśmy śmiałe prędkości.

Na miejscu znów to samo. Czyli pakiet standardowy faja+dobry humor. Powrót przez S10 i do domku około... 21wszej :)

Mega lajtowe prawie 140km w parę przemiłych godzinek. Zaliczone jednym razem  cztery jeziora : Chociwel, Ińsko, Marianowo, Miedwie!
Miodzik dla psychiki przed czwartkiem w pracy powoduje, że już mam weekend! :)



 
 

13 maja 2013

...i po... czyli opowieść o zaginionym kilometrze.

Żenada, upokorzenie, marnotrawstwo czasu, zguba, żal... O losie...


Już czas, 16:30. Wchodzimy tylko we trójkę. Na egzaminie jak wiadomo stres, w szczególności gdy doszły do mnie słowa : 
- Pan P. idzie na pierwszy ogień.

Chyba pobladłem.

Poszedłem, Przygotowałem się. Ogarnąłem w ciuchach. Egzaminator o dziwo był bardzo miłym człowiekiem.

Standardowe 3 czynności, przygotowanie, 5x ósemka, wolny slalom bez problemu...

Egzaminator pyta się, czy widzę pachołki do szybkiego slalomu. Były odstawione całkiem daleko ode mnie więc, miałem dużo więcej miejsca na rozpędzenie niż przedstawiali mi to na nędznym placu.

Już czułem serce w gardle... oto moja pięta Achillesowa.

Lecimy. Pierwszy bieg i dzida. Po wjeździe w bramkę przed pierwszym pachołkiem lekko puściłem gaz... i to mnie zgubiło. Moto był bardzo wyczulony, lekko podskoczył, wybiłem pierwszy bieg i przed wyjazdem miałem już tylko 22km/h... dramat. W sumie na wyjeździe było 29km/h... za mało

Ostatnia próba. 

Powtórka. Lecimy, pierwszy bieg i dzida. Przejechałem elegancko, zawracam. Egzaminator idzie w moim kierunku, spojrzałem na tablice,a tam... czerwona kropka z napisem 29km/h. Zapomniałem o mikrofonie przy moich ustach.

Krzyknąłem głośno:
- KURWA MAĆ 
po czym szepnąłem nieśmiałe
- Przepraszam bardzo

Usłyszałem tylko spokojny głos egzaminatora  
- Ależ nic się nie stało

Egzaminator powiedział mi, że jeżeli miałby się przyczepić to i tak bym nie zdał. Ponieważ mimo iż wykręcił bym 30km/h to jechałem na pierwszym biegu.
Odparłem, że tak uczyli w szkole. Pierwszy bieg bo później można przygazować.
Poprawił mnie mówiąc, iż w ustawie napisane jest wyraźnie. Szybki slalom na drugim biegu. I mogę przekazać swojej szkole, że słabo uczą.
 

Zdołowany wróciłem, odstawiłem moto na miejsce. Oczy szukały jakiegoś pocieszenia, albo może starał się wybudzić ze złego snu...
Otrzymałem wynik negatywny. Wyszedłem, a tam czekała moja pocieszycielka, żona w całej swej cudownej okazałości. Czekała na mnie ze słowami pocieszenia... przydały się.

Do domu prowadziłem trochę zawadiacko, bez przesady, ale jednak troszkę gaz był przyduszony do podłogi. Uczucie zażenowania musiało znaleźć swoje ujście.


Finał jest prosty. Mój upiór z opery mnie przerósł. Przykro, bo zabrakło tylko tego małego 1 km/h do sukcesu.

Szybki slalom zrobił ze mnie przegranego. Żal.

Buty, buty, buty, buty....

Zerknąłem jeszcze raz by sprawdzić prawidłowy ubiór w opisie przed egzaminem - mianowicie, czy muszę posiadać rękawice.

Znalazłem wszystko w ustawie i było napisane, że muszę ale... dodatkowo  wyspecyfikowali, że wymagane jest sznurowane obuwie... Zbladłem.
Obecnie bardzo restrykcyjnie stosują ten przepis więc szybko złapałem za telefon i rozpocząłem rozmowę z sekretariatem WORDu.

Kobiecina była w szoku że dzwonie z taki pytaniem i powiedziała, że nie ma bladego pojęcia na ten temat, ale adidasy na pewno odpadają :)

Przełączony zostałem do egzaminatora nadzorującego. Znów padło pytanie o buty, przyznała, że jeżeli są wzmacniane, na płaskiej podeszwie typowo na motocykl -> mogą być na rzepy.

Podziękowałem, pół kamienia spadło z serca... czekam dalej.

Przed...

Godzina wczesna. Dzień dopiero budzi się do życia...  
Moje oczy niezwykle zmęczone. Nie mogłem spać. Wszystkie elementy łóżka oraz detale otoczenia drażniły mnie niesamowicie. Próbowałem różnych pozycji by zasnąć, ale nie skutkowało.
Całą noc kręciłem się z boku na bok.

Przed wyjściem do pracy starałem się myśleć jasno, aby przygotować się na egzamin. Nie chciałem niczego przeoczyć.
Nagminnie skanowałem każdą minutę w której będę wykorzystywał elementy akcesoriów o których zapomnieć z rana nie mogę.

Okulary na nosie, buty i kombi zapakowane w aucie, pojechałem po rękawiczki do garażu. Sprawdziłem czy mam dowód osobisty... to chyba wszystko.

Czas do pracy.

W robocie czuje lekkie podniecenie. Czasem euforie, a czasem dołek psychiczny.
Raz wydaje mi się jakbym już tam był, a czasem niestety jakbym był już po, ze słabym wynikiem.
Staram się w myślach przećwiczyć wszystkie elementy poprawnie, aby wszystko wykonać prawidłowo.

Musi się udać...


11 maja 2013

Ostatnie 2h

22 minuty temu minęły moje ostatnie dwie godziny spędzone na placu przed poniedziałkowym egzaminem. Wczoraj była burza, dlatego też przeniesione zostały na dzień dzisiejszy.

Poukładało się. Wpadłem na moto o 14.

Sprawdzenie 3 elementów, wyprowadzenie, przygotowanie i jazda.

10 min na ósemce. 100% skuteczności.
35 min na wolnym slalomie. Były momenty grozy i złości, ale na sam koniec opanowałem to na tyle mocno, że już na pierwszym biegu bez pół sprzęgła mijałem słupki.
Na początku robiłem to tzw. żabką, puszczałem i wciskałem sprzęgło, ale efekt był różny.

Kolejne 15 min to już tylko ominięcie przeszkody przy 50tce. Nic trudnego, jedzie się prawie po prostej.

Ostatnia drastyczna godzina to szybki slalom... Ciągle problemy ze zmieszczeniem się w czasie.
Pierwsze 30 min było dramatyczne.
Rozmawiałem z instruktorem, dał mi kilka wskazówek. 

Gdy po kilku przejazdach zobaczyłem od niego znak "OK"

Uwierzyłem w siebie. Zaczynało wychodzić coraz częściej. Wiadomo, że ciągle gdzieś popełniam błędy ale już wiem jak się do tego przygotować.

Skuteczne moje sposoby są dwa:
1. wjazd 38km/h lekkie zwolnienie ale trzymanie gazu. Przy ostatnim słupku mocniej się położyć i przygazować. Ciężko na tym moto lekko odjąć gaz, zazwyczaj wkleja w podłogę i spadają momentalnie obroty.
2. rozpędzić się do 32-34km/h i trzymać cały czas gaz. Lecieć slalom z lekkim uchyleniem. Problem w tym że trzeba być w miarę blisko pachołków - łatwiej je przewrócić co oznacza koniec egzaminu.

Nie ma się co podniecać, w poniedziałek się wyjaśni.
Jestem z siebie zadowolony, choć właśnie szybki slalom idzie najgorzej nadal... ciągle gdzieś się "potykam". 

Na czas 3:36 najlepszy jaki zrobiłem to 3:15 najgorszy natomiast 3:50.


9 maja 2013

Pierwszy raz nowy plac

Jak już wspominałem mimo wszystko wykupiłem kilka godzin przed nowym egzaminem. Lepsze to niż próbować nie wiadomo ile razy, cholera człowieka bierze.

Dopiero wróciłem i mogę z pewnością stwierdzić -> trudno będzie to zdać.
Nie żartuje, naprawdę myślałem, że jeżdżąc bez prawka w te i we wte. Próbując samemu slalomy i omijania coś da. A tu co? NI CHU JA, nic z tego nie będzie.

16:20 Przyjechałem na jedyny przystosowany plac w ZST który pozwoli przygotować mi się do obecnego cudownego egzaminu na kategorie A. Brzydki, trochę piachu, nie równa powierzchnia, kamienie, patyczki i jakiś żółty nalot po kwitnięciu drzew. Wszystko po taniości. Ale Pawle, nie zrażaj się.

Ubrałem kurtkę, obejrzałem nową Kawe. Ładna, żółciutka, krótka - nie wygląda jakby miała 202kg.


Przyszedł instruktor.

Punkt 16:30 zaczęliśmy. Wytłumaczył mi wszystkie elementy. Nie będę się powtarzał, opisywałem kilka postów temu.

Sprawdzenie 2 elementów i wyprowadzanie motocykla na 3razy. Banał. Gdy to mój Gix waży 230kg i muszę go wyszarpywać siłą z pod ściany. Wsiadam na moto, lusterka, odpalam, bieg, głowa: prawo i lewo. START

Lece ósemeczki, jest zdecydowanie łatwiej niż poprzednio, udaje się za każdym razem, chociaż ciężko wyczuć gaz i sprzęgło. Motocykl nie rozgrzany, polatałem troszkę. Zszedł do 1300 obrotów.

16:45 zaczynamy pierwsze potknięcia.
Wolny slalom, niby łatwy niby trudny, jazda na pół sprzęgle 5 bramek nie ustawionych w jednej linii. Co chwilę przesuwam się za mocno, wyginam zbyt daleko i upadam na którąś ze stron. Przejechałem 15 raz i nic... żesz kurwa no!
Przeciwskręty miałem opanowane... chyba.


Myślałem, że puszcze mu gaz i naprowadzę na drzewo. 
Gorąco, pot cieknie po czole... 
Uspokój się, słono za to płacisz. To twoja szansa na najlepszy poniedziałek w Twoim życiu gdy zdasz ten pieprzony egzam i pomachasz z oddali do WORD.

17:10 Wyluzowałem, ochłonąłem, ręce odpoczęły i udało się.
Zaczynałem robić to coraz lepiej wjazd w bramkę, puszczałem sprzęgło, naciskałem znów. Na wylocie z kolejnej to samo. Gdy tylko kierownica minęła bramkę giąłem się w pół, kładłem maksymalnie i odpowiednio do tej prędkości (9-10km/h) Chyba dobrze, obracam się, żeby ktoś mi podpowiedział... nikogo nie ma. Bo co? Mój instruktor siedzi w kanciapie i chyba coś żre... 

Nie ważne, pojeździłem 20 min, udawało się coraz lepiej, ale czuje, że będę musiał ogarnąć jeszcze trochę czasu na tym elemencie.

Została godzina, czas na test łosia oraz szybki slalom. Mam nadzieje, że będzie to łatwizna.

17:30 znalazłem się na drugim placu. Instruktor wsiadł na Kawę, pokazał o co chodzi i wytłumaczył.


Zacząłem od ominięcia łosia.
Totalny banał, chodzi o to aby wjechać 50km/h na dwójce w bramkę, później można odpuścić gaz i spokojnie ominąć pachołki.
Praktycznie jak dobrze się wjedzie w ogóle nie trzeba robić manewru, zwykły przejazd prosto.
Tyle że raz z lewej, raz z prawej strony.

17:45 zostało tylko 3/4godziny, trzeba to dobrze wykorzystać. Skoro balans ciałem idzie coraz lepiej to chyba szybki slalom to będzie łatwizna.

A takiego wała!

Średnia prędkość to 30km/h. Bramka, 3 słupki i bramka. Na wjeździe i wyjeździe znajduje się czytnik czasu. muszę się zmieścić poniżej 3:36 sekundy... nie wierzyłem.
Instruktor zrobił 3:35. To fajnie, dopóki ja nie zacząłem robić. Problem był taki że na ponad 30 prób zmieściłem się w czasie tylko 3 razy, 2 razy zdmuchnąłem pachołki i 2 razy przeleciałem prawie po prostej zza dużą prędkością... 
Przykład odpowiedni 38km/h wjazd leciutko puścić gaz, lecieć dalej, mijać pachołki, a przed wjazdem w ostatnią bramkę pociągnąć mocno gaz.

Dżizas... kto to wymyślał. Przecież to nie eliminacje na rajd tylko pieprzony test na prawko. Z jednej strony jestem zadowolony, że ćwiczę technikę jazdy... ale czemu tak drogo?

OK czas skończony, 2h wyjeżdżone. Oddałem moto, klucze i wróciłem do auta. Zgrzany i zdziwiony. Ochłonąłem i do domu. Czas na analizę oraz to co zrobiłem źle. Gdzie zrobiłem błąd + co można jeszcze poprawić.

Jutro o 19stej kolejna godzinka. Sprawdzę czy analiza nie poszła na marne.





7 maja 2013

Ostatni dzień majówki 5.V.2013 - chyba urwałem wachacz :)

Jako, że nie zapowiadało się zbyt ciepło od pierwszego dnia długiego weekendu majowego, nie ryzykowałem kilku dniowego tripa motocyklem.

Do ośrodka nad jeziorem Żerdno pojechaliśmy z Żyłami autem - wypad mega udany, dużo ludzi, duże terenu, dziwne pomysły. Na pół alkoholowo/sportowo :) - kres przyszedł nieubłaganie w sobotę wieczorem po powrocie do ZST u Lewych na chacie przy ostatnim browarze. 
Żyłka powiedział, że przywiózł swojego Suzuki Swifta od siostry, więc przed sprzedażą chciałby jeszcze się nim przejechać.
Właśnie tu zrodził się pomysł pokatowania wszystkich posiadanych Suzuków w razie udanej pogody. Nie trwało to długo. Efekt - niedziela, ustawka na jedenastą. Zero wiary w punktualność, więc każdy wziął poprawki na opóźnienie.



9:30 pobudka, zaciągam rolety... słonecznie? Hmm, ciekawe co z temperaturą. Wylazłem boso w samych gaciach na balkon. Dziwne, wiatr lekki, istotnie ciepło jak na poranną godzinę... czas na pobudkę drugiej połówki (nie mówie tu o szklanej 40% :) jak przez ostatnie 4 dni).
Mam na to swoje sposoby więc wstała całkiem szybko- o 10tej :)

Zaczyna się krzątanie. Szybka akcja ze śniadaniem, a że dużego wyboru nie było po 4 dniach pobytu po za domem, problem z głowy. Pojedzone.
Wskoczyłem w kombi Arlena i butki Sidi. Uzbroiłem plecak w wodę, dokumenty, pęk kluczy oraz dodatki i wyszedłem do garażu, żeby nadrobić trochę czasu.

Młoda już się szykowała, więc zagrzałem moto, założyłem kask oraz rękawice i podjechałem pod klatkę. Wyszła moja gwiazda w czarnym FireFoxie. Mniam. 
Zapakowaliśmy się, o dziwo tylko z kilku minutowym opóźnieniem. Zfilowałem wskaźniki moto, wszystko działa prawidłowo... oprócz wskazówki od wachy, prawie leżała - nie jest zepsuta... wyjeździło się.

Podjechaliśmy na stację przy os. Pyrzyckim gdzie spotkaliśmy Lewych. Zatankowałem, zapłaciłem i kupiłem faje. W drogę!

Pojechaliśmy na lotnisko. 11:15, dobry czas. Żyłki już czekały w swoim Swifcie :) więc, zaczynamy zabawę.
 

Pierwsze przygotowania i sprawdzenie toru. Każdy w/na swoim Suzuki. 
Na pasach dużo kamieni, piachu, opon i innych cudactw więc pierwszy przelot był dla mnie w miarę lajtowy. Raz faktycznie wpakowałem się przy całkiem sporej prędkości w dziursko i ciesze się , że dziś jeszcze mogę pisać... serce miałem prawie w dupie.
 






Po pierwszym przejeździe czas na faje :) na odstresowanie. Poukładaliśmy sobie rzeczy w aucie i zaczęło się, jazda w jedną i w drugą z wymianą pasażerek. Nie długo było czekać gdy lewy jadąc z Anitą przypadkowo pociągnął manetką, strzelił ze sprzęgła aż wyrwało mu koło do góry. Nie wiele, ale jak to ujał " stanął na koło" :P

Kilka pości wyścigów i kontynuacji zabawy ciąg dalszy.
 
 



W końcu przyszedł czas na szlagierowy numer Żyłki.
Kierowca, strzel pare popisów na szosie... wyszło ekstra. Trochę palenia gumy, kilka zawrotów na ręcznym i JEB... wyszedł z auta i padły słowa : "Chyba urwałem wachacz". 

Na podnośnik - faktycznie, coś stuka. Ale do przodu jeździ, jeszcze wróci na kołach.

Teraz wymiana oprócz pasażerów to jeszcze kierowcy. Wypas! i jazda na zmianę.
Kilka wyścigów, śmiesznych numerów i kombinacji. Oczywiście w między czasie nie zabrakło alarmu "FAJAAA"

 











Dopadłem i zmęczyłem Swifta :) ledwo wlazłem w kombi do środka, ale co jak co - po przeskoku z moto na auto w ogóle nie czuć prędkości.







Żyłka zdecydował się poganiać na 2 kołach. Wskoczył na mój, wepchnęliśmy mu kask na banię. Dobrze wygląda na Gixie. Jak na załączonym obrazku, kask, koszulka i dresik.
Zrobił pierwszą rundę. Pierwotne wrażenie po przyjeździe bezcenne.

"Żyłka zejdź z moto" 
"Daj mi chwilę"

Patrze na niego - wielki uśmiech, nogi, całe się trzęsą, manetki zapocone... adrenalina.

Zaraz potem zrobił kilka przejazdów bardziej pewnych, zwiększył prędkość.
Po paru przelotach wskoczył na SV - widać że się spodobało. Trudno sie dziwić :) uzależnia.
 
  




Czas na naukę Moni.

Lewy podjął się wyzwania. Skrzętnie wytłumaczył gdzie gaz, sprzęgło, jak działają biegi. Odpalił jej moto, wrzucił jedynkę, po czym bardzo spostrzegawczo Anitka zauważyła:
"Pokaż jej gdzie się hamuję" :)

Po tym właśnie doszliśmy do wniosku, że najpierw spróbują na wyłączonej SV.
Lewy uczył jej balansu bez odpalania na swoim, bo Gix jest zdecydowanie dla niej za ciężki. Po za tym nie dostaję stopami do gleby.
Pchał SVke po lotnisku... zrobił dobrych paręset metrów, bez skutecznie. Na wszystko przyjdzie czas. Kupa zabawy i śmiechu. 







Zabawom czas końca przyszedł nagle. Zaraz 13sta. Lewy do domu, Anita do pracy.

Żyłki na zmianę auta, bo pojechaliśmy sobie jeszcze nad jezioro Grabowo, oczywiście -> na faję. Fajna trasa, zdecydowanie polecam.

Godzinę później siedzieliśmy już w domu, głodni i zmęczeni :)

Bardzo udany wypad! oby takich więcej.

Po tym jak namiętnie Żyłka użytkował dwukołowce oraz po tonie głosu Eweliny nie będzie trzeba długo czekać, aby byli kolejni na dwóch kółkach.


Zakończone cało, bezpiecznie i szybko.

Kolejny wypad trzeba zrobić już na trasie, jazda na lotnisku przestaje bawić, chociaż teren dojazdowy jest bez zarzutów.

 
Środa i czwartek mam jazdy jeszcze na nowym placu, w poniedziałek 13/05 egzam.

Relacja z ostatniego egzaminu to 1 osoba zdała na 10... będzie ciekawie.  


LWG!