15 maja 2013

Cztery jeziora

Około 11stej rozmawiałem z Lewym. Pogoda na tyle ustatkowana i ciepła, że trzeba skoczyć na kółka. Umówiliśmy się wstępnie na 16:45, wyjazd z pod mojego garażu. Wpadłem do domu o 15:30, wchłonąłem obiad z żonką. Ubraliśmy się i udaliśmy do miejsca spoczynku Suzukozorda.

Mała roszada, auto < - > motocykl. Trzeba przesmarować łańcuchy i spakować plecak. Czekamy na Lewego. Przyjechał dziwnie punktualnie :)


Wstępnym założeniem była trasa tylko na Ińsko obejmująca 43km przez wioski z asfaltem rodzaju różnego + przejazd kolejowy. Po wyjeździe ze Stargardu strasznie wiało, przy 140tu rzucało po całym pasie. Z prawej na lewą uderzają podmuchy. Prezentem jeszcze są koleiny i dziurska, ale po paru km sytuacja statkuję się do samego Chociwla - przynajmniej z nawierzchnią.

Tu też Lewy doszedł do wniosku, że czas na faje... średni pomysł szczególnie jak w środku małego miasta wjeżdża na chodnik na miejscu pasów i sunie nim jeszcze z 150m. Niestety impuls z mojej strony zrobił swoje. Pojechałem za nim, siedliśmy na ławce by zapalić. Zaraz przy samym jeziorze. Ale po zarejestrowaniu trzech patroli i zorientowaniu się że nadal nie mam prawka postanowiliśmy przepchnąć maszyny z 200m dalej na parking :)

Pogaduchy, papierosek i w trasę. Prowadziłem do Ińska, droga była przyjemna. Świetne miejsce na przejażdżkę, chociaż zdarzały się lekkie wyboje. Po obu stronach gęsty las i prześwity jeziora - ładnie. 
Znamy już nasze możliwości i zachowania. Kolejna będzie bardziej żwawa.

Po drodze mijaliśmy motocyklistów, robotników, przechodniów... nieopisane uczucie gdy nieznajomym braciom dwóch kółek wysyłasz pozdrowienie oraz przykuwasz wzrok wszystkich użytkowników na drodze.

Ińsko, na miejscu poszliśmy na molo, zapalić i pogadać. Wspomnieliśmy z uśmiechami kilka sytuacji z przeszłości. Pośmialiśmy się z teraźniejszości i zastanowiliśmy się co będzie dalej. Dumę czas zgasić i ruszać w trasę.  
Czas wracać... a może jednak nie? Szybka konsternacja... kierunek Marianowo.

Tam również prowadziłem, bo trasę nad samo jezioro znam w sumie od najmłodszych lat. Przejeżdżaliśmy przez Trąbki, gdzie postój złapał nas przed przejazdem kolejowym. Z Lewym wyrównaliśmy szyk i chcieliśmy podnieść szybę by zamienić z pewnością jakiś mało inteligentny tekst :) Zaatakowały nas miliony małych much, właziły wszędzie! Każdy trzasnął szybą i modlił się aby otworzyli już szlaban.

Po tym jak pociąg zadudnił, zaskrzypiały szlabany, odjechaliśmy czym prędzej.

W Marianowie kierowaliśmy się na pomost. Przed samym wjazdem w lewo, po drodze szły jakieś dwie paskudy, ale piękny Lewy nie mógł się powstrzymać.

Jak to sprecyzował "nie wiedziałem czy trąbić, czy tylko pomruczeć" :)

Zapatrzał się na nie, akurat w momencie gdy od kilku metrów miałem wbity kierunek i już prawie skręcałem. Podczas manewru korciło mnie, by zerkać w lusterko częściej niż zwykle. :) przeczucie? czy znajmość na wylot?

Kolejna faja na pomoście i pogaduchy. Zbierał się chłodniejszy wiatr, więc następne miejsce wybrane to Miedwie... oczywiście przez ul Broniewskiego oraz trasę S10, gdzie rozwijaliśmy śmiałe prędkości.

Na miejscu znów to samo. Czyli pakiet standardowy faja+dobry humor. Powrót przez S10 i do domku około... 21wszej :)

Mega lajtowe prawie 140km w parę przemiłych godzinek. Zaliczone jednym razem  cztery jeziora : Chociwel, Ińsko, Marianowo, Miedwie!
Miodzik dla psychiki przed czwartkiem w pracy powoduje, że już mam weekend! :)



 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz