30 czerwca 2013

Bezpieczne dwa kołka 2013


W piątek 28 czerwca przygotowałem motocykl na wyjazd w dniu kolejnym. Wymyty, zalany, sprawdzony, gotowy

O 8 rano w sobotę 29 czerwca we własne imieniny pojechałem na szkolenie pt.: "bezpieczne dwa kółka". Najpierw spotkaliśmy się z Lewym na BP, potem dojechało do nas jeszcze trzech.
Pojechaliśmy do Szczecina, w miedzy czasie jeden się zgubił, jak się później okazało, padł mu akumulator.
Dwóch z nich poleciało gdzieś przed nami i rozdzieliliśmy się w mieście.
Ogólnie tempo było różne, raz szybciej raz wolniej - no i wiadomo jak to w Szczecinie z drogami. Dotarliśmy do centrum. Brama portowa i W. Polskiego - jechaliśmy wzdłuż. Po drodze trafiliśmy zawodnika na chopperze. Jechał w naszym kierunku, podejrzewałem, że również jedzie na tor kartingowy. Na pasach lewy coś pomachał, ten drugi potwierdził.

Lecieliśmy za nim, nie wiele jakieś 40km/h

Dwa pasy w jednym kierunku, jechaliśmy jeden za drugim pasem po stronie lewej. Chopper przed autem zjechał na prawy pas, ja zaraz za nim.

Nie wiedziałem, że jesteśmy już na miejscu, dlatego też spojrzałem spokojnie w prawe lusterko, a że miałem coś krzywo ustawione musiałem się lekko wychylić. Za nim zorientowałem się, że jesteśmy na miejscu a motocyklista na swojej wielkiej maszynie zdążył wyhamować i baaardzo pomalutku skręca w prawo mocno odbiłem w miarę możliwości dynamicznie w lewo, zahaczyłem nogą i wydechem o jego boczny skórzany kufer ... no i co?

Koncertowo wyjebałem szlifa przed sama bramą gdzie mignął mi tylko napis 
"bezpieczne dwa kółka 2013".

Podczas uderzenia w kufer tył odskoczył w lewo, naturalnie koło tylne poszło za przednim. Chciałem się wyprostować no i podczas powrotu tyłu, koło wyślizgnęło się. Tył mocno poszedł w prawo i położyłem gixa na lewym boku.

Mrugnąłem okiem, motocykl sypnął iskrami i posunął się około 8m dalej.
W pamięci miałem tylko słowa kolegi, jak już upadasz bezpiecznie to uważaj, żeby nic Cie nie przejechało.
Gdy lekko szurnąłem na lewym boku zacierając lekko kaskiem po asfalcie, zerknąłem do tyłu czy nic nie jedzie, jak już się zatrzymałem, uskuteczniłem szybka ucieczkę na pobocze. 
Wróciłem po moto. Podniosłem go naszprycowany adrenaliną jakby nic nie ważył. Podbiegł do mnie Lewy. Przypadkowy strażak wyszedł z wozu, zapytał czy wszystko OK. Potwierdziłem. Po kilku godzinach ten sam robił mi szkolenie o ratownictwie :)

Przetoczyliśmy moto na parking toru kartingowego, czułem wzrok wszystkich dookoła. Zdarza się, ważne że dupsko całe. Nie mogłem odpalić, podejrzewałem, że Moto się zalało, więc po czasie powinno zadziałać. Zły na siebie, bo wiedziałem, że część praktyczna mnie ominie. Miałem dylemat czy w ogóle zostawać. Już na starcie strzeliłem sobie śliski prezent na imieniny. 

Oszacowałem straty i żeby nie crashpad to zdarłbym trochę bok. Uszkodzeniu uległo kilka elementów między innymi ciężarek od kierownicy, obudowa lusterka, złamany lewy podnóżek, kopułka od silnika delikatnie ślizgnięta, crashpad do połowy ścięty i lewy zadupek ryśniety...

Niby dramatu nie ma, ale jednak szkoda.

Zero żalu, zero złości... rozpoczęliśmy szkolenie.

Punkt pierwszy programu to spotkanie z policją. Rozmowy o statystkach wypadków, kolizji, sytuacjach bez wyjścia itd. Mała dyskusja na temat zachowania na drodze oraz kilka drastycznych opowieści i zdjęć.

Punktem drugim była jazda na torze, gdzie mogłem tylko siedzieć i pstrykać zdjęcia, jarać faje i podziwiać. Dopiero wieczorem zorientowałem się, że moto mogłem pożyczyć od Lewego. Polak mądry po szkodzie.

Punkt trzeci i ostatni to szkolenie z bezpieczeństwa i udzielania pierwszej pomocy. Prowadzącym był strażak który pytał mnie po ślizgu o mój stan. 
Kilka przydatnych elementów i wskazówek nie tylko w kwestii ratownictwa ale również psychiki ludzkiej.


Prawie 5h szkolenia, fajne miejsce do nauki. Teoria może niezbyt porywała no ale zawsze to jakieś doświadczenie - szczególnie, że była możliwość porozmawiania i poznania kilku bardzo mocnych moto zawodników.

Na koniec dyplom ukończenia kursu, karta ICE oraz mini moto apteczka pierwszej pomocy.

Czas ruszać - moto odpalony, nad nami ciemne chmury. Startujemy z nadzieją, że nie zacznie padać - i tak też było.

Podczas jazdy jechałem z piętą zahaczoną na elemencie setu z którego coś jeszcze zostało. Ledwo, ledwo, z wykręconą nogą uderzyliśmy na ZST. W tej pozycji słabo zmienia się biegi, szczególnie, że co chwile spada noga. Po wyjeździe z Płoni było znacznie łatwiej, bieg najwyższy i po prostej.

Przed domem po fajeczce, retrospekcja zdarzeń i do domu.

Wieczorem czyściłem kombiaka, mocno się nie starł, bardziej pobrudził. Wniosek z tego taki, że kombi skórzane ponad wszystko... a byłem przeciwny - kolejny przykład, że żona miała racje.

 Z bratem strzeliłem 2 piwka, po opowieści zeszła adrenalina i napięcie... wszystko zaczęło boleć. Lewy obojczyk, bark, szyja, miednica i noga na wysokości kolana. Zwykłe stłuczenia, ale dyskomfort okropny. 


Wieczorny czas na znieczulenie, kilka butelek złotego płynu i zapominamy o całej sytuacji :)







 






18 czerwca 2013

Trasa i opinia prywatna akcesoriów

W dniu wczorajszym udaliśmy się z Lewym na najdłuższą wspólna trasę 260km.
Z rodzimego miasta wprost do Kołobrzegu i z powrotem.
Co prawda był to najkrótszy chyba pobyt mojego życia nad morzem ... ale nie o to tu chodziło. Wyjazd przed 17stą, aby później nie wracać po ciemku. 2 dni wcześniej wracaliśmy ze Szczecina i nie wiele brakowało aby zaraz po zmroku Lewy nadział sarnę na kierownice.

Wracając do meritum.
Droga do Nowogardu raczej 5/10. Dziury, koleiny, asfalt naprawiany milion razy, do tego zakręty tragicznej jakości, słabo wyprofilowane i wioski z dodatkami fotoradarów co 5km.
Radary nie przeszkadzają, ale z drugiej strony multum aut blokujących drogę jest męczące. Zaznaczyć chciałbym, iż temperatura na zewnątrz była około 30stopni i przy zwalnianiu na trasie wrzałem w środku skórzanego kokonu.

Za Nowogardem po wjeździe na drogę 6/E28 to była już formalność. Trasa ciągła, miła i przyjemna. Oceniam 8/10.

Na miejscu krótki spacer. Pogaduchy i obczajka, chociaż nie specjalnie było na co patrzeć. Kołobrzeg to raczej miasto sanatoriów   +60.
Fajeczka tu i ówdzie. Drobny prezent dla żony i powrót po około 40 minutach pobytu.

Na miejscu w ZST byłem już tak stargany drogą i czasem, że marzyłem o łóżku.

Doszliśmy do wniosku, że jak na razie trasa do Wrocka i to na 2-3 razy to obecnie max. Trasę w góry musimy dobrze przemyśleć i rozplanować, bo powinna to być przyjemność a nie katorga... No... i trzeba do tego trochę dorosnąć. :)

Osobiście mimo wszystko polecam. 

PS jak zwykle olaliśmy zdjęcia i zapomnieliśmy o aparacie. Uwiecznimy następny wypad.






Sumarycznie jednak chciałem dodać opinię ciuchów i akcesoriów. 

Na pierwszy ogień idzie plecak firmy OXFORD spełnia swoją rolę w 100%. Pozycja pierwotna ma tylko 28L. Jest opcja rozpięcia zamka i podniesienia komory co pomaga o zwiększenie jej do 42L spokojnie wystarcza na podstawowe rzeczy takie jak np.: zestaw naprawczy koła, portfel, 2x woda 1L, klucze telefon i inne pierdółki. Nawet podczas przejazdów z żoną bez powiększania do 42L można tam wrzucić dużo więcej. 
Fajną możliwością jest wymiana wkładek umożliwiających utrzymanie kolorystyki pojazdu i samego siebie.
Plecak wyposażony jest w 6 mocnych magnesów i nawet gdybym nie przyczepiał paska do główki ramy to na pewno samoczynnie nie odpadnie.

Kask LS2 FF350 glossy w którym pierwotnie jeździłem nie sprawdził się. Parował, brak blendy, był głośny, przewiewny. Użyłem go tylko 3 razy - nie spodobał się. Może gdyby model był dużo wyższy był by lepszy. Ten kask Shark s900c w którym jeżdżę teraz jest o niebo lepszy chociaż i tak brakuję mu trochę do doskonałości. Szyba nie paruje w ogóle, wyposażony w blendę i możliwość pompowania policzków. Minusem jednak jest montaż wywietrzników jako dodatkowych elementów gdzie podczas przypadkowego upadku kasku jeden odpadł bo ułamał się plastikowy wlot... słabo.
Z minusów zostają jeszcze 2 rzeczy, jest świszczący,ale na pewno dużo mniej niż poprzedni oraz szybko ugniata się wyściółka. Latam może pół sezonu a już bez kominiarki zrobił się luźny - tutaj właśnie pomocą jest pompowanie miejsc policzkowych. 


Buty SIDI B2 to buty dla ludzi o niezbyt szerokiej stopie i nie wysokim podbiciu. W sumie wygodne, nie przepuszczają wody i powietrza. Po dłuższym czasie jazdy lekko uwierają w piętach i łydkach - miejsce gdzie są zamki. Nie mają regulacji łydki jak w modelu Vertebra. Ogólnie 7/10. 
Kto ma ten wie - skrzypią podczas chodzenia, nie ważne czy są zapięte, czy nie. Czy spodnie są w środku czy nie - taka ich uroda.

Kombinezon Arlen Ness - tu nie wiele mogę napisać. Ze względu na kolorystykę (biały,czerwony, czarny + złote wstawki) brudzi się przy każdej możliwej okazji. Czyszczenie czeka mnie zawsze po każdym wyjściu. Nowy nie był wygodny, po kilku pierwszy razach elegancko się rozciągnął i ułożył. Dopasowany idealnie. Minusem jest to, że pod spód jednak nie wsadzę już żółwia, a oni sami nie pomyśleli o protektorze pleców - trzeba było dokupić. Przy temperaturach poniżej 15 stopni już w nim raczej nie pojeżdżę, wieje i chłodzi na łączeniach, wyjątkiem w tym wypadku jest moment dobrania do tego pełnej bielizny termoaktywnej. U mnie oraz żony sprawdza się idealnie ta zwykła z Lidla.

W tekstylu dużo nie jeździłem bo nikt nie jest mi w stanie zamontować odpowiednio zamka do kurtki. Ciężko jest to spasować. W sobotę jadę do kolejnej magicznej krawcowej. Mam nadzieje, że ta nie powie mi nic w stylu... "ale ktoś spieprzył, nie poprawiam po innych".


13 czerwca 2013

Szkolenie dla motocyklistów

Wczoraj wieczorem klepiąc coś na klawiaturze w googlach i oglądając filmiki motocyklowe przypadkowo znalazłem na necie informację o bezpłatnym szkoleniu motocyklistów w Szczecinie. Wszystko to będzie organizowane przez Polski Związek Motorowy. Wczytywałem się i poznawałem szczegóły co to też tam takiego ciekawego mogą mi przekazać. Dowiedziałem się, że na szkoleniu będą prowadzone nauki:

  • udzielania pierwszej pomocy – zajęcia poprowadzą ratownicy z Ochotniczej Straży Pożarnej SZCZECIN, uczestnicy opanują umiejętność postępowania na miejscu wypadku, technikę zdejmowania kasków, resuscytację krążeniowo-oddechową. Zwrócimy także uwagę na bezpieczną odzież motocyklową i prawidłowe zachowania na drodze, pozwalające zminimalizować skutki ew. wypadku.
  • z zakresu przestrzegania prawa o ruchu drogowym z szczególnym uwzględnieniem zagadnień analizy zachowania się kierujących w ruchu drogowym i omówieniem przyczyn wybranych kolizji i wypadków – zajęcia poprowadzą przedstawiciele Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji,
  • z zakresu techniki poruszania się mechanicznym pojazdem jednośladowym z takimi elementami jak jazda z bardzo małą prędkością, gwałtowne hamowanie, jazda po łuku jezdni, jazda między przeszkodami, poprawne szybkie ruszanie i przyspieszanie oraz inne elementy jazdy podnoszące jej bezpieczeństwo – zajęcia poprowadzą instruktorzy doskonalenia techniki jazdy z dużym doświadczeniem ze Szkoły Nauki Jazdy Adama Cieślaka, Fundacji Szerokiej Drogi i z Automobilklubu Szczecińskiego




Ilość ograniczona - na jeden termin 30-40 osób max. 
Przeszło mi przez głowę, że pewnie wszystko już zajęte ale...

Zgłosiłem się, a co? :) może się uda. Długo nie myśląc oczywiście wysłałem maila do Lewego. We dwójkę zawsze raźniej. On również przekazał zlecenie zapisu.



Dziś około 14stej otrzymałem odpowiedź, że pierwszy termin jest już zajęty, ale z chęcią widzą mnie/nas na drugim czyli 29/06.


Mam nadzieję, że warto pojechać, chociaż z tego co widzę po programie szkolenia - będzie ciekawie.

Wrażenia opisze po spotkaniu.



10 czerwca 2013

Jak trzech muszkieterów... albo motokieterów ?

7 czerwca. Piątkowe popołudnie i zaraz weekend!

Jasno. Słonecznie. Bezwietrznie.

Trasa? Tak!

W piątek z Lewym wybraliśmy się na Ińsko, będąc w stałym kontakcie z Tomaszem, który to jeszcze nie wrócił z roboty i musiał dodatkowo założyć felgę z nową oponą. Trasa jak wcześniej opisywałem miodzio. 
Siedząc na pomoście rozmawiając o pierdołach czuliśmy w głębi niedosyt wyjazdowy. Ciągle mało. Kompan długo nie zastanawiał się, komórką złapał sygnał GPS i wczytał punkt lokalizacyjny. Wodziliśmy palcem po mapie i chcieliśmy zwiedzić "krainę pięciu jezior".  Ińsko -> Węgorzyno -> Cieszyno -> Chociwel -> Marianowo ... jak starczy siły to Morzyczyn.

 

Polecieliśmy. Trasa na Węgorzyno mega! świeżutki asfalt, dobrze wyprofilowane zakręty, żadnych dziur. Próbowaliśmy trafić na plaże, ale żadnej żywej duszy. Spotkaliśmy 2 starsze kobiety... ale tak nas pokierowały że wyjechaliśmy z miasteczka już na trasę na Chociwel. Droga była na tyle idealna, że w trakcie zrezygnowaliśmy/zapomnieliśmy z wjazdu na Cieszyno.

Tylko 13 km asfaltu, ale daje tyle radości i zabawy co małemu dziecku piaskownica. Czysty teren miedzy polami, trochę zalesienia, profilowane łuki i długie proste.

Po naszym przyjeździe do Chociwla odezwał się Tomasz, ale doszedł do wniosku, że jak pojedziemy gdzieś jeszcze to pewnie w niedalekim czasie będziemy wracać, albo się nie znajdziemy. To nie auto, że odbierasz kiedy chcesz. Zrezygnował.
Obgadaliśmy na fajce drogę do Marianowa... ale przebyta trasa na Węgorzyno i z powrotem była tak kusząca, że nie mogliśmy się oprzeć.

2x13km po raz kolejny a na powrocie już prosto do domu - Pewnie jutro wrócimy tu znów!




8 czerwca, tu niestety nasze umawianie się spełzło na niczym... prawie.

Mieliśmy startować na spontanie gdziekolwiek o 14stej, ale wyszło na to, że muszę pomóc Bratu na działce nad jeziorem (~20 km za Chociwlem) rozładować auto dostawcze które przywiozło ogrodzenie. Dlatego też plan się sypnął. Lewy pojechał z żonką do Drawska, Tomaszek babrał się w garażu, a ja około 16stej wskoczyłem w kombi i poleciałem na wiochę.

Gdy dotarłem na miejsce, czekałem 10 min na brata i ojca.
Szybkie przebranie, godzina czasu i robota wykonana. Ojciec bardzo przeciwny temu że jeżdżę na motocyklu, dopytywał, jak się jeździ, jak się czuje w kombi i wiele wiele innych. Po tonie głosu wydawało mi się, że trochę wyluzował i nabrał lekkiej fascynacji. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Oczywiście musieli zrobić sesję zdjęciową i mały filmik. Na powrocie pierwsze 6 km jest przez las dziurawą drogą. Jechałem wolno. Brat z ojcem byli "na ogonie". Jechali za mną do samego Chociwla, ale zaraz za miasteczkiem podążałem za strasznie śmierdzącym spalinami busem. Myślałem że haftnę sobie do kasku. Redukcja, manetka w dół i poszedł. Jeszcze tylko przejazd kolejowy i prostaaaa do domu.
Tak też było. Zapomniałem o szpiegach z tyłu, poddałem wodzę fantazji.

2h później w domu przy spotkaniu na KSW ojciec pytał:
"To ile było na liczniku synek?"
"Tato, nie wiem nie patrze"
"To drugim razem patrz i uważaj ok? Nie mogliśmy Cię dogonić"

Jasna sprawa tatko :) głowa na  karku.




9 czerwca.

Z rana o ósmej pomogłem żonie zrobić analizę i wykresy do ankiety prowadzonej pod pracę licencjacką. Zajęło to jakieś 3,5h. Godzina południowa zadzwonił telefon. Tomasz:

"Jedziemy?"
"Pewnie, że tak"
"O której ?"
"13:30 ?"
"OK"

Ten sam scenariusz przekazałem Lewemu. Spotkanie u Tomasza pod garażem.

13:30
 
3 motocykle stanęły na przeciwko siebie w pozycji gwiazdy. Wyglądało genialnie, niczym trzech muszkieterów... albo motokieterów? Nie wiem jak to nazwać. Silna więź. Atos, Portos i Aramis. 
Nie wiem, który był który. Najważniejsze, że możemy w końcu zrobić trasę wspólnie. 

Wystartowaliśmy z pełnymi bakami oraz akcesoriami w plecakach bezpośrednio na Ińsko - trasa stała, ale fajna. Im częściej ją przemierzam tym bardziej ją czuje. Wiem gdzie dziura, uskok, koleina. Wiem którą cześć jezdni zając na zakręcie, żeby nie rzucało i było komfortowo.

Na miejscu było tylu ludzi i było tak gorąco, że nie odkładaliśmy sprzętów na parking. Obadaliśmy moto Tomka bo słyszeliśmy, że cieknie mu z lagi. Faktycznie, aż kapało. W tym wypadku, doszliśmy do wniosku, że odpuścimy szybsze zakręty bo nie ma co ryzykować. Stanęliśmy w cieniu na faje i zaraz zabraliśmy się dalej na Węgorzyno, żeby Tomasz też mógł spróbować "wisienki na torcie". 

Oprócz samej zabawy, każdy z nas korzysta przy kolejnym przejechanym kilometrze na pozyskiwaniu doświadczenia. Na niektórych prostych oczywiście nie obyło się bez dosłownej jazdy bez trzymanki, stawaniu na setach, jazda żmijką czy też naprzemiennego wyprzedzania. Naturalne jest to, że nabraliśmy też pewności siebie, więc nie mądre brawurowe wyprzedzanie aut przy głośnym ryku silnika też wchodziło w skład działań relaksacyjnych.

Plaża, ławka w cieniu, faja, coś przekąsiliśmy, filowaliśmy ludzi. Oczywiście bez dogryzania sobie wzajemnie to nie byłby idealny dzień. Dalsza trasa zakończyła się już na Marianowie, ale tam tak jak na Ińsku, mnóstwo ludzi, więc nie pchaliśmy się bliżej plaży. Ostatnim krokiem był już dom.

Cali i zdrowi. Dzięki! 
LWG