13 maja 2013

...i po... czyli opowieść o zaginionym kilometrze.

Żenada, upokorzenie, marnotrawstwo czasu, zguba, żal... O losie...


Już czas, 16:30. Wchodzimy tylko we trójkę. Na egzaminie jak wiadomo stres, w szczególności gdy doszły do mnie słowa : 
- Pan P. idzie na pierwszy ogień.

Chyba pobladłem.

Poszedłem, Przygotowałem się. Ogarnąłem w ciuchach. Egzaminator o dziwo był bardzo miłym człowiekiem.

Standardowe 3 czynności, przygotowanie, 5x ósemka, wolny slalom bez problemu...

Egzaminator pyta się, czy widzę pachołki do szybkiego slalomu. Były odstawione całkiem daleko ode mnie więc, miałem dużo więcej miejsca na rozpędzenie niż przedstawiali mi to na nędznym placu.

Już czułem serce w gardle... oto moja pięta Achillesowa.

Lecimy. Pierwszy bieg i dzida. Po wjeździe w bramkę przed pierwszym pachołkiem lekko puściłem gaz... i to mnie zgubiło. Moto był bardzo wyczulony, lekko podskoczył, wybiłem pierwszy bieg i przed wyjazdem miałem już tylko 22km/h... dramat. W sumie na wyjeździe było 29km/h... za mało

Ostatnia próba. 

Powtórka. Lecimy, pierwszy bieg i dzida. Przejechałem elegancko, zawracam. Egzaminator idzie w moim kierunku, spojrzałem na tablice,a tam... czerwona kropka z napisem 29km/h. Zapomniałem o mikrofonie przy moich ustach.

Krzyknąłem głośno:
- KURWA MAĆ 
po czym szepnąłem nieśmiałe
- Przepraszam bardzo

Usłyszałem tylko spokojny głos egzaminatora  
- Ależ nic się nie stało

Egzaminator powiedział mi, że jeżeli miałby się przyczepić to i tak bym nie zdał. Ponieważ mimo iż wykręcił bym 30km/h to jechałem na pierwszym biegu.
Odparłem, że tak uczyli w szkole. Pierwszy bieg bo później można przygazować.
Poprawił mnie mówiąc, iż w ustawie napisane jest wyraźnie. Szybki slalom na drugim biegu. I mogę przekazać swojej szkole, że słabo uczą.
 

Zdołowany wróciłem, odstawiłem moto na miejsce. Oczy szukały jakiegoś pocieszenia, albo może starał się wybudzić ze złego snu...
Otrzymałem wynik negatywny. Wyszedłem, a tam czekała moja pocieszycielka, żona w całej swej cudownej okazałości. Czekała na mnie ze słowami pocieszenia... przydały się.

Do domu prowadziłem trochę zawadiacko, bez przesady, ale jednak troszkę gaz był przyduszony do podłogi. Uczucie zażenowania musiało znaleźć swoje ujście.


Finał jest prosty. Mój upiór z opery mnie przerósł. Przykro, bo zabrakło tylko tego małego 1 km/h do sukcesu.

Szybki slalom zrobił ze mnie przegranego. Żal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz