29 listopada 2012

Sub Zero

Przed kolejnym egzaminem przydało się pojeździć jeszcze po mieście i na placu.

Tak też, zrobiłem, 40min na placu, później ze Stargardu na Szczecin.

O 17stej nie było jeszcze tak zimno. Ubrany byłem totalnie na cebule, ale w momencie gdy wracałem około 22 do domu temperatura spadła blisko zera.

Zamarzałem, ale prułem do domu ponad 90km/h żeby tylko dojechać.
Szybkę miałem na pół uchyloną by móc coś widzieć, bo non stop parowała...

Zimne powietrze wdzierało się do środka i płynąc po policzkach i oczach wręcz parzyło!

Skostniały mi dłonie i całe nogi. Jak schodziłem z motocykla to ręce musiałem dosłownie odczepić od kierownicy. Natomiast one zostały zgięte w pozycji, jakbym trzymał kierownice. Nogi również zostały lekko ugięte. Wyglądałem jak dzwonnik z Notre Dame.

Wchodziłem po klatce jak gremlin z przykurczem.

Wejście do domu, wanna gorącej wody, ciepła herbata i spać.

EFEKT : zapalenie zatok i krtani -> tydzień zwolnienia + 3 tygodnie antybiotyków...


Nauka nie poszła w las, ale zdrowie dostało po dupie.

17 listopada 2012

Egzamin cz.1 ... bo Monia miała rację

Zostałem umówiony z Lewym w końcu na egzamin!
długo trzeba było czekać, ale niestety gdy przyszło co do czego to...

Nie zdałem... nigdy o tym nie słyszałem, nigdy się z tym nie spotkałem i trafiło to właśnie na mnie.

Egzamin teoretyczny zdawałem na szczęście na starych zasadach bez problemu - żadnego stresu.
Później spokojnie poszedłem odczekać swoje, aby wywołali mnie na egzamin praktyczny.

Zaczyna się

Spotykam się z egzaminatorem, patrzy na mnie i mówi "Proszę przygotować się do egzaminu"

Stoję, czekam.

On pyta"Czy już?" ja na to "tak".

NAGLE Pada pytanie gwóźdź"a gdzie Pańskie okulary? bo wyraźnie mam napisane w dokumentach kod na okulary".

Zamurowało mnie, po prostu uszło ze mnie życie... specjalnie ich nie brałem bo parują jak jasna cholera w kasku przy okazji tych temperatur i to jeszcze w kominiarce. Z bólem serca mówię mu, że mam soczewki, ale żona jest na zewnątrz i da mi okulary za 2min.

Skwitował krótko : "Czy myśli Pan że ja mam czas czekać? inni kursanci muszą odbyć egzamin. Żegnam. Egzamin nie zaliczony".

Serce mało nie wyskoczyło mi z klaty. A jakbym tak najzwyczajniej po ludzku powiedział, że muszę usiąść na kibel to co? kazał by mi się zesrać w gacie w imię słuszności jego czasu oraz egzaminu ?!
Krzyknąłem żeby poczekał, gdy on chował sie do swojej kanciapy.

Nie miałem jak wyjść, więc pobiegłem tak jak wjeżdżają Lki, zadzwoniłem do żony, podjechała i dała mi okulary - akcja na ciśnieniu trwała dosłownie 5 min.
Wszystkie drzwi zamknięte, więc znów pobiegłem droga dla eLek tym razem pod prąd.
Znalazłem egzaminatora, który już miał następnego kursanta i zadyszany pokazuje mu okulary kaszląc i mówiąc, że już je mam, mogę przystąpić...
Słyszę "przykro mi, już zatwierdziłem w systemie".

Zacisnąłem pięść i mało go nie skatowałem, ale jedyne co mnie powstrzymało, to zarząd który mieścił się w tym samym budynku.

Wybiegłem z placu, wpadłem na pierwsze piętro gdzie były jedne drzwi otwierane elektronicznie.
Waliłem w nie jak opętany, wybiega kobieta i pyta ci się stało.
Po wyczerpującej opowieści powiedziała, że strasznie jej przykro ale "on już nacisnął i już nic nie da się zrobić".

Nadzieja umarła. Wracam jak zbity pies wkurwiony na cały świat myśląc o tym co powiedziała mi rano Monia : "na egzamin w soczewkach?. Ty zawsze jeździłeś w okularach, weź je ze sobą".

Jak widać nie zawsze, mogłem wziąć je do kieszeni, ale lęk przed wywrotką na motocyklu spowodował, iż odłożyłem je do auta. 

Kolejny egzamin w Mikołajki, pocieszam się, że może zrobią mi prezent tego pieprzonego 6 grudnia!

Wyrywając resztkę włosów z głowy, wyzywając się od idiotów wracam pokonany przez system do domu.


Czasem Monia mądrze gada...


 

4 listopada 2012

Lewego przygód kilka, czyli jak znaleźliśmy SV650

A oto przygód kilka wróbla ćwirka.

Mój kompan Lewy nie miał jeszcze na czym pośmigać, a pogoda jeszcze dawała się dobrze we znaki więc też intensywnie szukał sprzętu.

Zanim cokolwiek znalazł nalegałem, żeby przejechał się na Gixie.Uczył pokory - udało się.
W miejscu gdzie odbierałem motocykl - Morzyczyn - Lewy zebrał się na odwagę i poleciał bardzo krótką trasę (po jednej dziurawej ulicy).

Trochę się przeraził, a wcale mu się nie dziwie. Jak już pisałem, za pierwszym razem można napełnić rajty po brzegi.
Później dołączyła do niego Anita, po krótkiej trasie stwierdził jednoznacznie, że musi mieć szybko motocykl.
Nie minęła doba, telefon, odbieram. 
Słysze Michała :" co robisz jutro bo zajebistą SVke znalazłem pod Gryfinem"

Umówmy się, co ja mogę robić w niedziele... no nic.
Z żoneczkami wystartowaliśmy rano na miejsce spotkania - wiocha za Gryfinem.

Jechaliśmy rozmawiając tylko o motocyklach i tylko z Michałem. Żony siedziały z tyłu cicho. Każdy miał dobry humor więc trasa się nie dłużyła. 
Drogi nie są idealnie oznakowane więc troszkę pobłądziliśmy, stanęliśmy w jednej z miejscowości aby zapytać tubylca o drogę.

Widzę zawodnika po 50tce, obranego w koszule flanelową i dresy. Kosił trawę bardzo starannie i powoli, nikogo innego nie było więc obrałem cel, zarzucam szybę w dół i pytam którędy mamy jechać. 

I to co zobaczyłem było przynajmniej na poziomie przerażającym (wizualnie, bo nie da się tego opisać).

Typ obrócił się do mnie przodem, wytrzeszczając gały. Nic nie mówił, poprostu patrzał się na mnie.

W środku zapadła nie naganna cisza, wszystkich zamurowało,  po czym jak na akcji z dobrego horroru powolutku zaczął się obracać. Najpierw głowę, potem tułów i odszedł w stronę domu.

Cisza, spokój, las i ćwierkające ptaki.

Długo nie czekając zamknąłem szybę i pognaliśmy dalej komentując sytuację.
Mina tego gościa, bezcenna!

Polecieliśmy dalej, krążąc. Znaleźliśmy drogę i miejscowość.

Dzwonimy do drzwi domku trochę zdewastowanego. Z tyłu widać kawałek pola a na nim żywy inwentarz. Wychodzi starszy pan z dużym brzuchem i jakiś małolat.Zaprowadzili nas do garażu, lub coś garażopodobnego.
Wyciągneli "trupa" SV pomalowana na żółto jakąś badziewną farbą, cała obdrapana, stacyjka nie chciała się przekręcić.

Odpalamy go po dłuższej męczarni, chodzi równo, ale stuka coś jakby pod deklem skrzyni biegów.Michał rozgrzany emocjami, że to wogóle działa. Ja zimny skurwielec czekam na reakcje (jakbym nie miał swojego w garażu pewnie też bym tak reagował).
Jazda próbna, kilka dotknięć, sprawdzeń, wymiana zdań.

Wsiadamy do auta, chwila ciszy - czas na rozmowę :) 

Motocykl sam w sobie, może nie ten ale ogólnie SV jest ekstra. Ale akurat ze względu na niby niską cenę i tego obdrapusa musiałem Lewemu wyperswadować z głowy sfinalizowanie transakcji z tymi ludźmi.

Nie był zadowolony i wcale mu się nie dziwie - chciał już jeździć.

Skąpy i niecierpliwy płacą podwójnie. Opłacało się poczekać kilka godzin, bo zaraz znaleźliśmy nr do kobiety która chciała taką samą SVke sprzedać całkiem nie daleko Stargardu w stronę gdzie kupiłem Gixa.

Umówieni na dzień kolejny, pojechaliśmy na oględziny.

Miejsce trafiło się szczęśliwe, tak jak moje. Mili młodzi ludzie, kobieta prawie SV nie używała bo... nie umiała skręcać :)

Motocykl ciut droższy, ale w stanie prawie jak ze sklepu. Ten ruch był naświetlony pozytywną energią.

Wiedzieliśmy jak to się skończy... Dzień kolejny - stacja diagnostyczna, wymiana floty za sprzęt, odstawienie do garażu.

Komplet już mamy, chyba w końcu czas na prawko i ciuchy.