22 marca 2014

Trasa próbna III.2014

Był 20 kwietnia, gdy Monia wyszła ze szpitala po trzydniowej obserwacji.  Odstawiłem ją do domu - wszystko było posprzątane, po zakupach i z jedzeniem w lodówce. Standard All Inclusive :)
Nikt nie powie, że siedzenie na oddziale cieszy i można tam wypocząć, dlatego też wróciła niesamowicie zmęczona i zmarnowana. Potrzebowała dużo odpoczynku. Mogłem skorzystać z okazji. Jako, że była piękna pogoda, a wiedziałem, że sen zajmie jej minimum z 3 godzinki, około 15stej poszedłem do garażu na sprawdzenie i umycie maszyny.

Wypucowałem ją, ubrałem się w kombi i poleciałem w kilkukilometrową trasę w celu sprawdzenia i przyzwyczajenia się do jazdy jednośladem.

Udałem się na lotnisko porobić kilka slalomów i ósemek.
Minąłem w drodze motocyklistów i powitania znów spowodowały napływ euforii... tak jest - właśnie tak pachnie wiosna 2014 :)

Po dotarciu na pas startowy przy sprawdzaniu moto na prostej zrobiłem kilka szybszych zawrotów - i co mnie zdziwiło?
Coś piszczało podczas jazdy, podniosłem szybę by więcej słyszeć. 
Nasłuchiwałem naprawdę intensywnie - wyszło na to, że podczas zamkniętego kasku stłumiony dźwięk pisku okazał się najzwyczajniej - śpiewem ptaków z pola :P
ALE, coś było nie tak, odczuwałem stukot na kierownicy - sprawdziłem i żaden ptak się nie wkręcił w koło:)

Stukot miał dziwne natężenie bicia, mianowicie podczas prędkości po prostej 60-100km/h powodował lekkie shimmy.
Sprawdziłem szarpanie na zakrętach, moto lekko wężykowało.

Bałem się, że to łożysko główki ramy więc podwyższyłem poziom ostrożności.
Wyjechałem na drogę w stronę szczecina, by sprawdzić jak zachowuje się na dobrej powierzchni - powyżej 100km/h było akceptowalnie. Mimo wszystko psychicznie już miałem blokadę.

Wróciłem do garażu.
Najpierw oparłem koło w rogu łączenia ścian i zacząłem szarpać kierownicą - nic się nie działo strasznego. Lekkie pukanie, ale bez luzów na kierownicy.


Wystawiłem moto na środek stawiając na centralnej stopce i z wyprostowaną kierownicą szarpałem za lagi.
Stukot nasilił się, dochodził z okolic przedniej ośki.


Z tego co mogłem zauważyć to na 95% rozpieprzyły się łożyska przedniej osi.

Wróciłem do domu, śledząc fora i oglądając propozycje i filmiki na youtube.
Zadzwoniłem do znajomego - potwierdził.
Dodatkową cenna uwagą było to, ażebym sprawdził, czy podczas jazdy koło przy osi się nie grzeje. W tym wypadku zabieg wymiany łożysk powinien mieć wysoki priorytet.

Nazajutrz pojechałem moto do pracy, po 11km sprawdziłem grzanie - nie było oznak i dało radę jeździć więc po pracy o 16stej ustawiłem się z Lewym i Dawidem na trasę około 200km.

Ze Stargardu z Lewym do Chociwla, tam zgarnialiśmy Dawida. Kierunek Węgorzyno oraz Drawsko. Cel osiągnięty.
Powrót już był trochę gorszy. Przed wyjazdem z Drawska chmury przekształciły się w złowrogie czarne pierzaste kłęby.

Doszliśmy do wniosku, że najzwyczajniej czas się pospieszyć. W Węgorzynie zaczęła się ulewa i wichura. Na stacji benzynowej zarzuciliśmy kominiarki i każdy podopinał zamki w kurtkach.

W trasie ciężko było utrzymać kierownice, tak mocno wiało. Musieliśmy jechać wolniej. Niebezpiecznym suplementem do tego stanu był fakt, że wszystkie TIRy jeździły w zawrotnym tempie, ponieważ był piątek... ostatni dzień kiedy w tygodniu mogą się poruszać.

Dawid wyrwał mocno do przodu razem z Lewym.
Ja natomiast zaraz za pierwszym rondem musiałem się zatrzymać na poboczu - wydawało mi się, że coś spadło mi na nogę.
Zerknąłem na plecak na baku, był otwarty - pierwsze co pomyślałem " Kurwa, portfel!"

Sprawdziłem natomiast zawartość plecaka, wszystko było OK, widocznie to tylko takie odczucie, jednak dzięki niemu, mogłem poprawić moją nie uwagę.

Zdążyło wyprzedzić kilka aut i 2 tiry... niestety.

Jazda za tirami skutkowała wielką ilością zrzutu w moim kierunku mokrego syfu z powierzchni jezdni. Śmierdziało im z wydechów niemiłosiernie.
Zapach drażnił nos, a w dodatku pogoda kompletnie nie pozwalała na wyprzedzenie, przy ich prędkości prawie 100km/h.

Jechałem cierpliwie z pokorą i myślą, że nie istotne jak mokry to jednak muszę wrócić cały. Wymijające pojazdy chlapały na mnie wodą i tworząc podmuch powodowały u mnie lęki. Na okrągło wycierałem szybę kasku. Wpadałem w kolejny... Pogoda była paskudna.

Dojechałem do Chociwla - tam czekał na mnie Lewy, zatrzymaliśmy się razem pod dachem nieczynnej już stacji benzynowej, po czym zakomunikował mi, że zawilgotniała mu elektryka... Moto traci obroty i gaśnie.

Po odczekaniu kilku minut i sprawdzeniu ekwipunku wskoczyliśmy na siodła i lecieliśmy. Deszcz nie przestawał lać, na szczęście wiatr trochę się uspokoił.
SV jadąc przede mną miało nienaturalne odruchy . Szarpał, zwalniał lub jechał równo, nagle wystrzelał jak z procy do przodu to znów zwalniając... Dobrze, że nie tańcował piruetów.

Zachowałem większy odstęp - dojechaliśmy do Stargardu. Zmarznięci i przemoczeni. Wymieniliśmy szybko kilka uwag na temat jazdy i każdy rozjechał się do domu.

Jedyne o czym marzyłem to ciepła kąpiel i kubek gorącej kawy...
Tak tez uczyniłem, w podanej kolejności, po czym usiadłem przed kompem w celu zamówienia dekla i łożyska...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz