4 listopada 2012

Lewego przygód kilka, czyli jak znaleźliśmy SV650

A oto przygód kilka wróbla ćwirka.

Mój kompan Lewy nie miał jeszcze na czym pośmigać, a pogoda jeszcze dawała się dobrze we znaki więc też intensywnie szukał sprzętu.

Zanim cokolwiek znalazł nalegałem, żeby przejechał się na Gixie.Uczył pokory - udało się.
W miejscu gdzie odbierałem motocykl - Morzyczyn - Lewy zebrał się na odwagę i poleciał bardzo krótką trasę (po jednej dziurawej ulicy).

Trochę się przeraził, a wcale mu się nie dziwie. Jak już pisałem, za pierwszym razem można napełnić rajty po brzegi.
Później dołączyła do niego Anita, po krótkiej trasie stwierdził jednoznacznie, że musi mieć szybko motocykl.
Nie minęła doba, telefon, odbieram. 
Słysze Michała :" co robisz jutro bo zajebistą SVke znalazłem pod Gryfinem"

Umówmy się, co ja mogę robić w niedziele... no nic.
Z żoneczkami wystartowaliśmy rano na miejsce spotkania - wiocha za Gryfinem.

Jechaliśmy rozmawiając tylko o motocyklach i tylko z Michałem. Żony siedziały z tyłu cicho. Każdy miał dobry humor więc trasa się nie dłużyła. 
Drogi nie są idealnie oznakowane więc troszkę pobłądziliśmy, stanęliśmy w jednej z miejscowości aby zapytać tubylca o drogę.

Widzę zawodnika po 50tce, obranego w koszule flanelową i dresy. Kosił trawę bardzo starannie i powoli, nikogo innego nie było więc obrałem cel, zarzucam szybę w dół i pytam którędy mamy jechać. 

I to co zobaczyłem było przynajmniej na poziomie przerażającym (wizualnie, bo nie da się tego opisać).

Typ obrócił się do mnie przodem, wytrzeszczając gały. Nic nie mówił, poprostu patrzał się na mnie.

W środku zapadła nie naganna cisza, wszystkich zamurowało,  po czym jak na akcji z dobrego horroru powolutku zaczął się obracać. Najpierw głowę, potem tułów i odszedł w stronę domu.

Cisza, spokój, las i ćwierkające ptaki.

Długo nie czekając zamknąłem szybę i pognaliśmy dalej komentując sytuację.
Mina tego gościa, bezcenna!

Polecieliśmy dalej, krążąc. Znaleźliśmy drogę i miejscowość.

Dzwonimy do drzwi domku trochę zdewastowanego. Z tyłu widać kawałek pola a na nim żywy inwentarz. Wychodzi starszy pan z dużym brzuchem i jakiś małolat.Zaprowadzili nas do garażu, lub coś garażopodobnego.
Wyciągneli "trupa" SV pomalowana na żółto jakąś badziewną farbą, cała obdrapana, stacyjka nie chciała się przekręcić.

Odpalamy go po dłuższej męczarni, chodzi równo, ale stuka coś jakby pod deklem skrzyni biegów.Michał rozgrzany emocjami, że to wogóle działa. Ja zimny skurwielec czekam na reakcje (jakbym nie miał swojego w garażu pewnie też bym tak reagował).
Jazda próbna, kilka dotknięć, sprawdzeń, wymiana zdań.

Wsiadamy do auta, chwila ciszy - czas na rozmowę :) 

Motocykl sam w sobie, może nie ten ale ogólnie SV jest ekstra. Ale akurat ze względu na niby niską cenę i tego obdrapusa musiałem Lewemu wyperswadować z głowy sfinalizowanie transakcji z tymi ludźmi.

Nie był zadowolony i wcale mu się nie dziwie - chciał już jeździć.

Skąpy i niecierpliwy płacą podwójnie. Opłacało się poczekać kilka godzin, bo zaraz znaleźliśmy nr do kobiety która chciała taką samą SVke sprzedać całkiem nie daleko Stargardu w stronę gdzie kupiłem Gixa.

Umówieni na dzień kolejny, pojechaliśmy na oględziny.

Miejsce trafiło się szczęśliwe, tak jak moje. Mili młodzi ludzie, kobieta prawie SV nie używała bo... nie umiała skręcać :)

Motocykl ciut droższy, ale w stanie prawie jak ze sklepu. Ten ruch był naświetlony pozytywną energią.

Wiedzieliśmy jak to się skończy... Dzień kolejny - stacja diagnostyczna, wymiana floty za sprzęt, odstawienie do garażu.

Komplet już mamy, chyba w końcu czas na prawko i ciuchy.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz