O 8 rano w sobotę 29 czerwca we własne imieniny pojechałem na szkolenie pt.: "bezpieczne dwa kółka". Najpierw spotkaliśmy się z Lewym na BP, potem dojechało do nas jeszcze trzech.
Pojechaliśmy do Szczecina, w miedzy czasie jeden się zgubił, jak się później okazało, padł mu akumulator.
Dwóch z nich poleciało gdzieś przed nami i rozdzieliliśmy się w mieście.
Ogólnie tempo było różne, raz szybciej raz wolniej - no i wiadomo jak to w Szczecinie z drogami. Dotarliśmy do centrum. Brama portowa i W. Polskiego - jechaliśmy wzdłuż. Po drodze trafiliśmy zawodnika na chopperze. Jechał w naszym kierunku, podejrzewałem, że również jedzie na tor kartingowy. Na pasach lewy coś pomachał, ten drugi potwierdził.
Lecieliśmy za nim, nie wiele jakieś 40km/h
Dwa pasy w jednym kierunku, jechaliśmy jeden za drugim pasem po stronie lewej. Chopper przed autem zjechał na prawy pas, ja zaraz za nim.
Nie wiedziałem, że jesteśmy już na miejscu, dlatego też spojrzałem spokojnie w prawe lusterko, a że miałem coś krzywo ustawione musiałem się lekko wychylić. Za nim zorientowałem się, że jesteśmy na miejscu a motocyklista na swojej wielkiej maszynie zdążył wyhamować i baaardzo pomalutku skręca w prawo mocno odbiłem w miarę możliwości dynamicznie w lewo, zahaczyłem nogą i wydechem o jego boczny skórzany kufer ... no i co?
Koncertowo wyjebałem szlifa przed sama bramą gdzie mignął mi tylko napis
"bezpieczne dwa kółka 2013".
Podczas uderzenia w kufer tył odskoczył w lewo, naturalnie koło tylne poszło za przednim. Chciałem się wyprostować no i podczas powrotu tyłu, koło wyślizgnęło się. Tył mocno poszedł w prawo i położyłem gixa na lewym boku.
Mrugnąłem okiem, motocykl sypnął iskrami i posunął się około 8m dalej.
W pamięci miałem tylko słowa kolegi, jak już upadasz bezpiecznie to uważaj, żeby nic Cie nie przejechało.
Gdy lekko szurnąłem na lewym boku zacierając lekko kaskiem po asfalcie, zerknąłem do tyłu czy nic nie jedzie, jak już się zatrzymałem, uskuteczniłem szybka ucieczkę na pobocze.
Wróciłem po moto. Podniosłem go naszprycowany adrenaliną jakby nic nie ważył. Podbiegł do mnie Lewy. Przypadkowy strażak wyszedł z wozu, zapytał czy wszystko OK. Potwierdziłem. Po kilku godzinach ten sam robił mi szkolenie o ratownictwie :)
Przetoczyliśmy moto na parking toru kartingowego, czułem wzrok wszystkich dookoła. Zdarza się, ważne że dupsko całe. Nie mogłem odpalić, podejrzewałem, że Moto się zalało, więc po czasie powinno zadziałać. Zły na siebie, bo wiedziałem, że część praktyczna mnie ominie. Miałem dylemat czy w ogóle zostawać. Już na starcie strzeliłem sobie śliski prezent na imieniny.
Oszacowałem straty i żeby nie crashpad to zdarłbym trochę bok. Uszkodzeniu uległo kilka elementów między innymi ciężarek od kierownicy, obudowa lusterka, złamany lewy podnóżek, kopułka od silnika delikatnie ślizgnięta, crashpad do połowy ścięty i lewy zadupek ryśniety...
Niby dramatu nie ma, ale jednak szkoda.
Zero żalu, zero złości... rozpoczęliśmy szkolenie.
Punkt pierwszy programu to spotkanie z policją. Rozmowy o statystkach wypadków, kolizji, sytuacjach bez wyjścia itd. Mała dyskusja na temat zachowania na drodze oraz kilka drastycznych opowieści i zdjęć.
Punktem drugim była jazda na torze, gdzie mogłem tylko siedzieć i pstrykać zdjęcia, jarać faje i podziwiać. Dopiero wieczorem zorientowałem się, że moto mogłem pożyczyć od Lewego. Polak mądry po szkodzie.
Punkt trzeci i ostatni to szkolenie z bezpieczeństwa i udzielania pierwszej pomocy. Prowadzącym był strażak który pytał mnie po ślizgu o mój stan.
Kilka przydatnych elementów i wskazówek nie tylko w kwestii ratownictwa ale również psychiki ludzkiej.
Prawie 5h szkolenia, fajne miejsce do nauki. Teoria może niezbyt porywała no ale zawsze to jakieś doświadczenie - szczególnie, że była możliwość porozmawiania i poznania kilku bardzo mocnych moto zawodników.
Na koniec dyplom ukończenia kursu, karta ICE oraz mini moto apteczka pierwszej pomocy.
Czas ruszać - moto odpalony, nad nami ciemne chmury. Startujemy z nadzieją, że nie zacznie padać - i tak też było.
Podczas jazdy jechałem z piętą zahaczoną na elemencie setu z którego coś jeszcze zostało. Ledwo, ledwo, z wykręconą nogą uderzyliśmy na ZST. W tej pozycji słabo zmienia się biegi, szczególnie, że co chwile spada noga. Po wyjeździe z Płoni było znacznie łatwiej, bieg najwyższy i po prostej.
Przed domem po fajeczce, retrospekcja zdarzeń i do domu.
Wieczorem czyściłem kombiaka, mocno się nie starł, bardziej pobrudził. Wniosek z tego taki, że kombi skórzane ponad wszystko... a byłem przeciwny - kolejny przykład, że żona miała racje.
Z bratem strzeliłem 2 piwka, po opowieści zeszła adrenalina i napięcie... wszystko zaczęło boleć. Lewy obojczyk, bark, szyja, miednica i noga na wysokości kolana. Zwykłe stłuczenia, ale dyskomfort okropny.
Wieczorny czas na znieczulenie, kilka butelek złotego płynu i zapominamy o całej sytuacji :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz