8 kwietnia 2013

Pierwsze 500m, nie więcej!

Przyszedł czas na sezonowy start!

Szczęście zagląda do nas zza okna w postaci słońca i 12 stopniowej temperatury - będzie dobrze.
Szybkie przepoczwarzenie się z larwy w motyla- ciuchy i do garażu!.
Dałem mu chwilę, aby się rozgrzał.Wskoczyliśmy na moto, LECIMY!

Piękny dźwięk, lekki wiaterek, mnóstwo ludzi spacerujących, uczucie przezajefajne i... wtopa. Motocykl zgasł po całych 500m, przed pasami. Od razu serce zabiło mocniej bo... czy to już po sezonie?

Odpaliłem go raz jeszcze ale zaczął się dziwnie zachowywać. Jakby ktoś zabierał mu paliwo, lub przekazywał tylko małe dawki.

Od razu skręciłem w prawo na parking, żeby zobaczyć co się stało. Kilka prób, odpalenia i nic.
Próbowałem z kranikiem, to co poszło na PRI (opis w poprzednim poście) przepaliło się i znów gasł.
Brak narzędzi przy sobie, a że przejechałem dosłownie 500m od garażu to daleko nie miałem.
Młoda została przy motocyklu, natomiast ja poleciałem po auto i narzędzia.
Przy okazji zadzwoniłem do mojego nadwornego mechanika Andrzeja który przyjechał razem ze mną... i znów serwis. 
Pocieszył mnie - powiedział : "Widzisz, nie jest źle, bo gdybyś stanął motocyklem w taki sposób, że zatrzymujesz go na lampie, wypada silnik i inne części to by było, źle. Tutaj jeszcze coś da się zrobić".

Sprawdzaliśmy wszystko od najdrobniejszych rzeczy - czujniki, styki. Jednak wskazywało na coś, co jak gdyby blokuje dostęp paliwa.

Podnieśliśmy bak (oczywiście zanim go odkręciliśmy zdążyłem zerwać śrubę, tak dla hecy). Naszym oczom ukazał się las... rudy las. Można było się przeżegnać. Filtr paliwa w kolorze brunatnym, z konsystencją w środku jakby ktoś rozpuścił czekoladę... rudy attacks!

Przeczyściliśmy filtr w dwie strony, bo drugiego nie mam. Wylaliśmy całą wache (bolało) przez kranik żeby przepłukać, myślałem, że to tylko na dnie.
Otwieram bak a tam... rdza wszędzie, całe dno. Widocznie za szybko pochwaliłem sprzedawce, bo musiał go trzymać w naprawdę słabych warunkach. Chociaż trochę się zdziwiłem bo jednak pod koniec ubiegłego sezonu jeszcze na nim ganiałem i zalazłem go całego przed zimą - widocznie wszystko się ruszyło podczas naszego pierwszego serwisu.

Lewy jak, to dobry przyjaciel, który zdążył pojeździć przyjechał z 5L świeżej, pachnącej benzyny.
Skręciliśmy moto, zalaliśmy, odpaliliśmy i sukces. Czas operacyjny to ponad 2h.
Szybko do garażu, zanim znów zgaśnie.
Poleciałem na około, bo innej drogi nie było, otworzyłem drzwi do garażu, chcę wjeżdżać - zgasł.
Uff - u siebie w domu to już sobie możesz.  Wstawiłem pod ścianę i czeka teraz popierdółka na czyszczenie.

Na bieżąco będę informował co zrobiono by znów można było latać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz