od dłuższego czasu starałem się wybrać motocykl typowo pod podróże, wygodny, dwuosobowy z miejscem na bagaże. W grę wchodziły różne maszyny, ale uwagę moją najbardziej przykuwały gixy (GSX F lub R)
Skupiłem się na nich i przeglądałem przeróżne możliwe sztuki.
Allegro i tablica było okupowane przez mnie 24h.
Cały rynek zachodniopomorski już znałem i.. znalazłem.
Jest, oto moje ciemno szare cacko - SUZUKI GSX750F
Rocznik 2002r. dokładnie jak na zdjęciu, ładny, zgrabny, duży silnik. stabilny i ciężki. Chyba tak jak sobie to z żonką wymarzyliśmy, czas pojechać i zobaczyć.
Podstawowe dane techniczne (specyfikacja):
silnik:
Rzędowy czterocylindrowy
poj.
750 ccm
moc
91.32 KM (66.7 kW)) przy 10500 RPM
moment obr.
67.00 Nm (6.8 kgf-m or 49.4 ft.lbs) przy 9500 RPM
skrzynia biegow
6 biegowa
Wymiary:
Dług/szer/wys:
2,140 / 760 / 1,190 mm
rozstaw osi
1,465 mm
wys. siedzenia
790 mm
Osiągi: V-max
B.D.
Dotarliśmy do Żarowa, dosłownie kilka km od domu. Zadzwoniłem do sprzedającego, miły człowiek otworzył bramę, wpuścił nas do garażu, pokazał cacko.
Wyciągnęliśmy gixa na zewnątrz i odpaliliśmy - brzmi pięknie.
Zero stuków, silnik chodzi równo, manetka reaguje na minimalne dotknięcie, opony wydają się wytrzymać jeszcze jeden sezon. Tabliczka na ramie przymocowana oryginalnymi nitami. Przetarte prawe lusterko i crashpad, pewnie upadek parkingowy.
Siadamy dla sprawdzenia komfortu. Ja pozycja wyprostowana, żona z tyłu z duża ilością miejsca przytulona do mnie - mówi , że wygodnie.Wierze jej :)
Nabrałem do niego dużego respektu, Ciężki 230kg, mocny wygląd, zadbany bez zbędnych dodatków - jedyne zmiany to crashpady oraz czarna szyba.
Czas wrócić do domu i przemyśleć.
Napaliłem się bo 2 dni później tj 17/10/2012r. powrót na miejsce.
Pierwsza przejażdżka - bałem się. Wcześniej na nauce jazdy śmigałem tylko na 250tce.
Ubrany w miarę normalnie + ochraniacze do downhillu. Dupy nie urwa, ale zawsze to jakaś ochrona.
Kominiarka, kask, rękawiczki i lecimy. Czuje, że łapy spocone, nogi coraz mniej stabilne.
Wsiadłem, poczułem ciężar i gabaryt, ruszyłem drogą polną do ulicy.
Wjazd na asfalt, duży promień skrętu, mało stabilny przy malutkich prędkościach - błędy poczatkującego.
Manetka w dół i... JA PIERDOLE mało się nie posikałem. Nie zauważyłem kiedy było 110km/h na blacie... diabeł, wcielony diabeł!
Takie prędkości w aucie to nic, w porównaniu z tym czego doświadczyłem.
Czułem się jak 12latek który zjeżdża z górki na rowerze. Świat należał do mnie.
Po kilkuset metrach prób manewrów skręciłem w lewo i napotkałem stado krów które na mnie biegły, więc szybko starałem się wymanewrować maszynę aby zawrócić... trochę to zajęło.
Powrót na asfalt, odepchnięcie, manetka w dół i ... znów "miałem" pełne gacie.
Wróciłem do obecnego właściciela. Zszedłem na nogach jak z waty. Uśmiechnąłem się... a ten uśmiech zniknąć nie chciał.
Żona Moniczka już wiedziała co się święci.... zakup już teoretycznie został sfinalizowany.
Zaproszeni do środka usiedliśmy w ładnym domu, przygotowaliśmy dokumenty do spisania.
Porozmawialiśmy z tym człowiekiem wydawał się bardzo przyjazny... jak na egzaminatora kat.B :)
Podpisaliśmy umowy, zostawiłem gotówkę, wyszliśmy.
Spojrzeliśmy na siebie, potem na gixa i juz wszystko było jasne - czas zabrać to cudo w bezpiecznie miejsce...
PS Żyłczaski, dzięki za użyczenie garażu.
LWG
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz